Na wózku tym były jakieś deski, drabina na czerwono malowana. Wózek podążał w kierunku placu, na którym odbywały się egzekucye.
Amelia domyśliła się; padła na kolana i krzyknęła.
Na jej krzyk czarno ubrani ludzie odwrócili się; zdawało im się, że jedna z figur portyku kościoła oderwała się od muru i padła na kolana.
Jeden z nich podsunął się do Amelii.
— Nie zbliżaj się pan do mnie! — zawołała.
Człowiek pokornie powrócił do wózka i poszedł dalej.
Wóz zniknął na zakręcie ulicy Więziennej.
Gdy powróciła Karolina z zakrystyanem, znalazła Amelię na klęczkach.
Zakrystyan otworzył drzwi i zapalił świecę w jednej z kaplic.
Amelia klękła przed ołtarzem, prosząc, aby ją zostawiono samą.
Koło trzeciej nad ranem słońce oświetliło okna kaplicy.
Miasto budziło się powoli. Amelia zauważyła, że ruch był jakiś większy, niż zwykle. Wkrótce sklepienia kościoła zadrżały: przejeżdżał oddział jazdy, która jechała w kierunku więzienia.
Koło dziewiątej Amelia usłyszała jakiś hałas i wydało jej się, że tłum biegł w jakimś jednym kierunku.
Istotnie, w więzieniu zaszły straszne rzeczy.
Kiedy koło dziewiątej ojciec Courtois wszedł do celi, aby oznajmić skazańcom o odrzuceniu kasacyi i o mąjącem nastąpić wykonaniu wyroku, znalazł ich uzbrojonych od stóp do głów.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/535
Ta strona została przepisana.