Obiecano mu cztery śmierci, ale jednakowe; cztery ścięte głowy, a patrzał na niespodziewane, malownicze zgony. Dlatego też tłum zamilkł, gdy zobaczył schodzącego Morgana.
Ten nie miał w ręku ani sztyletu, ani pistoletu, które tkwiły mu za pasem.
Ominął trupa Valensolle’a i stanął pomiędzy zwłokami Ribiera i Jayat’a.
— Panowie! — rzekł — ułóżmy się.
Wszyscy słuchali z zapartym oddechem.
— Mieliście już jednego, który sobie roztrzaskał głowę (tu wskazał na Jayat’a); drugi zasztyletował się (wskazał na Valensolle’a), trzeci został rozstrzelany (wskazał na Ribiera); chcielibyście widzieć, jak czwartemu będą ścinali głowę — rozumiem to.
Tłum wzdrygnął się przerażony.
— Więc — ciągnął dalej Morgan — chcę wam zrobić tę przyjemność. Chcę się poddać, ale pragnę iść na rusztowanie z własnej woli, żeby mię nikt nie tknął. Kto zbliży się do mnie, temu palę w łeb; chyba, że zbliży się ten pan — dodał, wskazując na kata. — Jest to sprawa pomiędzy nim a mną.
Tłumowi żądanie to nie wydało się widocznie zbyt wygórowanem, bo zewsząd rozległy się wołania:
— Dobrze, dobrze, dobrze!
Oficer żandarmeryi uznał, że prościej będzie skończyć wszystko, przystając na żądanie Morgana.
— Przyrzeknij mi pan — zwrócił się do Morgana — że nie będziesz usiłował uciekać.
— Daję słowo honoru — odparł Morgan.
— No to oddal się pan — rzekł oficer — i pozwól nam uprzątnąć zwłoki swych towarzyszy.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/538
Ta strona została przepisana.