informujesz go, dokąd idziesz, aby ci, co cię szukają, mogli cię znaleźć.
— Tak jest, panie.
— Doskonały zwyczaj, zwłaszcza dla takich, co, jak ja, przyjeżdżają z daleka i nie mają czasu.
— Więc przyjechałeś pan, z armii do Paryża, aby się ze mną widzieć? — zapytał sir John.
— Wyłącznie w tym, celu, milordzie. Mam nadzieję, że odgadniesz przyczynę mego przyjazdu i zaoszczędzisz mi wszelkich wyjaśnień.
— Panie — odparł sir John — od tej chwili jestem do twoich usług.
— O której godzinie jutro dwaj moi przyjaciele będą mogli stawić się u pana?
— Od siódmej rano do północy; a może chcesz pan zaraz?
— Nie, milordzie. Dopierom przyjechał, muszę jeszcze znaleźć świadków i dać im wskazówki. Przyjdą zapewne do pana dopiero jutro między jedenastą a dwunastą. Byłbym tylko panu wdzięczny, gdyby sprawa nasza mogła być załatwiona tegoż samego dnia.
— Zdaje mi się, że to będzie możliwe. Z chwilą, gdy chodzi o zadośćuczynienie pańskiemu życzeniu, z mojej strony zwłoki nie będzie.
— To tylko chciałem wiedzieć, milordzie. Nie będę więcej panu zabierał czasu.
I Roland ukłonił się.
Sir John odkłonił się i powrócił na balkon na swe miejsce.
Tego dnia było przyjęcie u ministra wojny. Roland udał się do hotelu, przebrał się i przed dziesiątą był już w pałacu obywatela Carnot’a.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/548
Ta strona została przepisana.