Przez chwilę patrzał za nimi Bonaparte. Gdy się odwrócił, dostrzegł o 50 kroków generała Desaix’a.
Przyjaciele uścisnęli sobie ręce.
Bonaparte wyciągnął ramię w kierunku pola bitwy.
Z dwudziestu tysięcy żołnierza, który rozpoczął bitwę o 5-ej rano na dystansie zaledwie dwu mil, pozostało być może z dziewięć tysięcy piechoty, tysiąc jazdy i dziesięć dział zdatnych do użytku. Czwarta część armii była niezdolna do boju, druga ćwierć zajęta była przenoszeniem rannych. Wszyscy cofali się, tylko Roland i jego 900 ludzi stali, jak mur.
Desaix objął spojrzeniem te wszystkie szczegóły.
— Cóż myślisz o bitwie? — zapytał Bonaparte.
— Myślę — odparł Desaix — że przegrana; ale ponieważ jest dopiero trzecia po południu, mamy czas jeszcze wygrać drugą.
— Tylko — odezwał się jakiś głos — trzeba nam armat.
Był to Marmont, główny dowódca artyleryi.
— Masz racyę, Marmont. Ale skąd weźmiesz armaty?
— Mam pięć armat, które wycofałem z pola bitwy, i pięć, które przybyły ze Scrivii.
— I osiem, które przyprowadziłem — dorzucił Desaix.
Jeden z adjutantów, pomknął, aby przyśpieszyć przyjście dział Desaix’a.
Rezerwy wciąż się zbliżały; były już tylko o ćwierć mili.
Pozycyę miały doskonałą. Na lewo od drogi stał olbrzymi płot, idący prostopadle do drogi i zakryty zaroślami.
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/565
Ta strona została przepisana.