Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/57

Ta strona została przepisana.

— Ekstrapoczta do Paryża czeka — rzekł.
Generał wziął kapelusz i laską, złożone na krześle; Roland zaś z głową obnażoną wyszedł za nim, żeby widziano, iż nie zamierza wyjechać wraz z towarzyszem.
To też Alfred de Barjols nie sprzeciwiał się bynajmniej jego wyjściu. Zresztą łatwo było domyślić się, że ten przeciwnik należał raczej do tych, którzy szukają kłótni, niż do tych, którzy ich unikają.
Roland towarzyszył generałowi do pojazdu.
— Przykro mi — rzekł ten ostatni, wsiadając — że cię zostawiam tu samego, Rolandzie, bez przyjaciela, który mógłby ci służyć za świadka.
— Nie troszcz się o to, generale; świadek znajdzie się zawsze; nie brak i nie braknie nigdy ludzi ciekawych, którzy zechcą widzieć, jak człowiek zabija człowieka.
— Do widzenia, Rolandzie; słyszysz, nie mówię ci: żegnam, tylko: do widzenia!
— Tak, drogi generale — odparł młodzieniec głosem rozrzewnionym prawie — słyszę i dziękuję ci bardzo.
— Przyrzeknij, że mi doniesiesz, skoro tylko sprawa będzie skończona, albo że każesz mi napisać, gdybyś sam pisać nie mógł.
— O! nie obawiaj się, generale; za cztery dni najdalej będziesz miał list ode mnie — odparł Roland.
Poczem dodał z głęboką goryczą:
— Czy nie zauważyłeś, generale, że zawisła nade mną fatalność, która nie dopuszcza, żebym umarł?
— Rolandzie! — zawołał generał tonem surowym — znów!...
— Nic, nic — odparł młodzieniec, potrząsając głową i usiłując nadać twarzy pozór niefrasobliwej wesołości, która była niewątpliwie zwykłym wyrazem jego