każda twoja minuta jest droga i że zatrzymuję cię tu niepotrzebnie.
— Masz słuszność. Czy masz jakie zlecenia do Paryża?
— Trzy: pozdrowienia dla Bourrienne’a, wyrazy szacunku dla brata pańskiego, Lucyana, i hołd najwyższy dla pani Bonaparte.
— Stanie się, jak pragniesz.
— Gdzież znajdę pana w Paryżu?
— W moim domu, przy ulicy de la Victoire a może...
— Może...
— Kto wie? może w Luksemburgu!
Poczem, cofając się w głąb pojazdu, jakgdyby żałował, że powiedział tyle nawet temu, którego uważał za najlepszego przyjaciela:
— Droga do Orange! — krzyknął do pocztyliona co koń wyskoczy.
Pocztylion, który czekał tylko na rozkaz, zaciął konie; pojazd potoczył się szybko, z łoskotem grzmotu i znikł za bramą, wiodącą do Oulle.
Roland stał bez ruchu na miejscu nietylko dopóki mógł widzieć pojazd, ale jeszcze długo potem, gdy już znikł.
Poczem, potrząsając głową, jakgdyby chcąc otrząsnąć z czoła chmurę, która je zasnuła, powrócił do hotelu i zażądał pokoju.