Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/65

Ta strona została przepisana.

Anglik spojrzał na Rolanda z niejakiem zdumieniem; mówił z taką pewnością siebie, jakgdyby z góry wiedział, że nie będzie zabity.
W tejże chwili zapukano do drzwi i głos gospodarza zapytał:
— Czy można wejść?
Roland odpowiedział twierdząco; drzwi otworzyły się i gospodarz wszedł, trzymając w ręce kartę wizytową, którą podał gościowi.
Młodzieniec wziął kartę i przeczytał: „Karol de Valensolle“.
— Od pana Alfreda de Barjolsa — rzekł gospodarz.
— Dobrze! — odparł Roland.
Poczem, podając kartę Anglikowi, dodał:
— Proszę, to już pańska sprawa; nie mam potrzeby widzieć się z tym panem, skoro tutaj nie jesteśmy już obywatelami... Pan de Valensolle jest świadkiem pana de Barjolsa, pan zaś jest moim świadkiem; ułóżcie sprawę między sobą. Tylko — dodał młodzieniec, ściskając za rękę Anglika i wpatrując się w niego bystro — proszę pana usilnie, traktujcie sprawę poważnie; odrzucę wasze warunki tylko wtedy, jeśli nie będzie szansy, że jeden z nas pozostanie na placu boju.
— Niech pan będzie spokojny — rzekł Anglik — postąpię, jakgdyby chodziło o mnie.
— Doskonale; gdy ułożycie warunki, niech pan wróci tutaj; nie ruszę się, będę czekał.
Sir John wyszedł z gospodarzem; Roland usiadł, obrócił krzesło w stronę przeciwną i znalazł się znów przed biurkiem.
Wziął pióro i zaczął pisać.