Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/67

Ta strona została przepisana.

Roland nie zwrócił uwagi na to spojrzenie.
— Oto trzy listy — rzekł, — jeden dla pani de Montrevel, mojej matki; jeden dla panny de Montrevel, mojej siostry, jeden dla obywatela Bonapartego, mojego generała. Jeśli padnę w pojedynku, wyśle je pan poprostu pocztą. Czy nie będzie to za dużo kłopotu?
— Jeśli to nieszczęście nastąpi, wręczę listy osobiście. Gdzie mieszka matka i siostra pana?
— W Bourg, mieście głównem departamentu Ain.
— To blizko stąd — odparł Anglik. — Co zaś do generała Bonapartego, pojadę, jeśli zajdzie potrzeba do Egiptu; będę niesłychanie rad, że zobaczę generała Bonapartego.
— Jeśli zechcesz, jak mówisz, milordzie, wręczyć mu list osobiście, nie będziesz miał potrzeby odbywać takiej długiej drogi: za trzy dni generał Bonaparte będzie w Paryżu.
— Ooo! — rzekł Anglik, nie okazując najmniejszego zdziwienia — tak pan sądzi?
— Jestem tego pewien — odparł Roland.
— To istotnie człowiek nadzwyczajny, ten generał Bonaparte. A teraz, panie de Montrevel, czy ma pan jeszcze jakie polecenia dla mnie?
— Jedno tylko, milordzie.
— Ooo! nawet kilka.
— Nie, dziękuję, jedno, ale bardzo ważne.
— Słucham.
— Jeśli zostanę zabity... ale wątpię, żeby mi się to udało.
Sir John spojrzał na Rolanda tym samym zdziwionym wzrokiem, jaki już kilkakrotnie nań skierował.
— Jeśli zostanę zabity — powtórzył Roland — bo, ostatecznie, trzeba wszystko przewidzieć...