Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/72

Ta strona została przepisana.

albo strzał spali na panewce; i wszystko po to — piękna wygrana, pomyśl pana tylko — żebym zdechł pewnego pięknego dnia, w chwili, kiedy będę się tego najmniej spodziewał, zdejmując buty! Ale cicho, mój przeciwnik nadchodzi.
Istotnie, na tej krętej drodze, którą szedł Roland i sir John między skałami, ukazywała się teraz górna część postaci trzech mężczyzn, którzy powiększali się w miarę, jak się zbliżali.
— Trzech. Dlaczego trzech — rzekł Roland — skoro nas jest tylko dwóch?
— A! zapomniałem — odparł Anglik — pan de Barjols, zarówno ze względu na pana, jak i na siebie, zażądał, by zabrano ze sobą chirurga.
— A to po co? — zapytał Roland tonem szorstkim niemal i marszcząc brwi.
— Na wypadek, gdyby który z panów został zraniony; puszczenie krwi, w pewnych okolicznościach, może człowiekowi uratować życie.
— Sir Johnie — rzekł Roland a twarz jego przybrała wyraz niemal dziki — nie rozumiem tych wszystkich ceremonii w sprawach pojedynkowych. Jak się ludzie ze sobą biją, to po to, żeby się zabić. Poprzednio niech sobie wyświadczają najrozmaitsze grzeczności, jak pańscy przodkowie i moi w Fontenoy, zgoda; ale z chwilą, gdy szpady są obnażone, albo pistolety nabite, życie człowieka musi opłacić podjęte trudy i stracone uderzenia serca. Otóż żądam od pana, żeby mi pan przyrzekł, pod słowem honoru, iż, bez względu na to, czy zostanę zraniony, czy zabity, chirurg pana de Barjolsa mnie się nie dotknie.
— Jednakże, panie Rolandzie...