Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/73

Ta strona została przepisana.

— Pańskie słowo honoru, milordzie, albo, niech mnie dyabli wezmą, bić się nie będę!
Anglik spojrzał na młodzieńca ze zdumieniem; twarz Rolanda okryła się śmiertelną bladością, drżał cały tak, jakgdyby ogarnęła go trwoga.
Nie rozumiejąc zupełnie tego niepojętego wrażenia, sir John dał słowo honoru.
— Dziękuję panu — rzekł Roland. — Widzi pan, to jeszcze jeden skutek tej ślicznej choroby: robi mi się zawsze słabo na myśl o narzędziach chirurgicznych, na widok lancetu. Pobladłem bardzo silnie, nieprawda?
— Przez chwilę myślałem, że pan zemdleje.
Roland wybuchnął śmiechem:
— Ładna byłaby to historya — rzekł — gdyby tak nasi przeciwnicy przybyli i zastali pana zajętego trzeźwieniem mnie solami, jak zemdloną kobietę. Czy pan wie, co powiedzieliby i co pan powiedziałby pierwszy? Żem stchórzył.
Trzej przybysze podeszli tymczasem tak blizko, że mogli słyszeć, co się mówi, sir John nie miał tedy czasu odpowiedzieć Rolandowi.
Przystanąwszy na miejscu, złożyli ukłon. Roland, z uśmiechem na ustach, ukazując olśniewające zęby w rozchylonych wargach, odpowiedział na ich ukłon.
Sir John szepnął mu do ucha:
— Pan jest jeszcze blady; niech się pan przejdzie do wodotrysku; przyjdę po pana, gdy będzie czas.
— Dobra myśl — odparł Roland — miałem zawsze ochotę zobaczyć ten słynny wodotrysk Vaucluse, tę hipokrenę Petrarki. Czy pan zna jego sonet?

Chiare, fresche e dolci acque,
Ove le belle membra
Pose colei, che sola a me perdona.