Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/75

Ta strona została przepisana.

— Czy nasz przeciwnik nie zna pańskiej broni? — zapytał pan de Valensolle.
— Nawet jej nie widział — odparł sir John — daję panu słowo honoru.
— O! — rzekł pan de Valensolle — proste zaprzeczenie wystarczy.
Powtórzono raz jeszcze — by uniknąć wszelkich nieporozumień — ułożone już warunki walki; poczem, by jak najmniej tracić czasu na niepotrzebne przygotowania, nabito pistolety, złożono je w pudełko, które powierzono chirurgowi, i sir John, zabrawszy kluczyk od pudełka do kieszeni, poszedł po Rolanda.
Zastał go rozmawiającego z pastuszkiem, który pilnował trzech kóz, pasących się na stromych i skalistych stokach góry, i rzucał kamyki do wodotrysku.
Sir John otworzył usta, by powiedzieć Rolandowi, że wszystko gotowe, ale on, nie dopuszczając Anglika do słowa, rzekł:
— Nie wyobrazisz sobie, milordzie, co mi ten dzieciak opowiada! Istną legendę z nad brzegów Renu. Mówi, że ten wodotrysk, którego dna nikt dotąd nie zgłębił, ciągnie się przeszło dwie albo trzy mile pod górą i służy za siedzibę wieszczce; ta wieszczka, nawpół kobieta, nawpół wąż, podczas cichych, pogodnych nocy letnich wypływa na powierzchnię wody i woła pasterzy górskich, pokazując im oczywiście tylko głowę o długich włosach, obnażone ramiona i cudne ręce; ale głupców nęci ten pozór kobiecy, zbliżają się, dają jej znaki, by zbliżyła się do nich, gdy ona ze swej strony wzywa ich znakami do siebie. Nierozważni idą naprzód, nie patrząc na drogę; nagle ziemia usuwa im się z pod stóp, wieszczka wyciąga ramiona, zanurza się wraz z nimi do swoich wilgotnych pałaców i nazajutrz ukazuje się sa-