Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/77

Ta strona została przepisana.

wansalczyków, jak my; ale skoro pan ustępuje mi uprzejmie głosu, będę posłuszny wezwaniu pana.
I złożył ukłon sir Johnowi, który mu wzajem odpowiedział ukłonem.
— Panowie — ciągnął dalej szlachcic, który służył za sekundanta panu de Barjolsowi — ułożyliśmy, że panowie staniecie w odległości czterdziestu kroków naprzeciwko siebie; że będziecie szli ku sobie; że każdy strzeli, kiedy zechce, i że, bez względu na to, czy zostanie zraniony lub nie, będzie mu wolno iść dalej po strzale przeciwnika.
Przeciwnicy skłonili się na znak zgody i jednakowym głosem, prawie jednocześnie rzekli:
— Broń!
Sir John wyjął kluczyk z kieszeni i otworzył pudełko.
Poczem zbliżył się do pana de Barjolsa i podał mu je otwarte.
On zaś chciał zostawić wybór broni przeciwnikowi, lecz Roland ruchem ręki odmówił i głosem, w którym dźwięczała kobieca niemal słodycz, rzekł:
— Po panu, panie de Barjols; dowiaduję się, że, jakkolwiek zelżony przeze mnie, zrzekł się pan wszystkich swoich przywilejów, niech-że więc pozostawię panu chociaż ten jeden, o ile to przywilejem nazwać można.
Pan de Barjols nie nalegał więcej i wziął, na chybił trafił, jeden z pistoletów.
Sir John podał drugi Rolandowi, który go wziął i, nie spojrzawszy nawet na jego mechanizm, opuścił rękę, w której go trzymał.
Przez ten czas pan de Valensolle odmierzał owe czterdzieści kroków od laski, którą zatknął w ziemię.