Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/79

Ta strona została przepisana.

Wreszcie z drugiej strony Rodanu wznosił się pasmem ciemnego lazuru łańcuch pagórków, dzielących Awinion od Nimes’u i od Uzès’u.
W głębi słońce, na które jeden z tych dwóch mężczyzn patrzył prawdopodobnie po raz ostatni, zesuwało się zwolna i majestatycznie w ocean złota i purpury.
Dwaj mężczyźni, stojący naprzeciwko siebie, stanowili szczególny kontrast.
Jeden, brunet, o cerze smagłej, o postaci wątłej i ciemnem oku, był typem tej rasy południowej, która posiada śród przodków swoich Greków, Rzymian, Arabów i Hiszpanów.
Drugi, o cerze różowej, blondyn z oczyma lazurowemi, z rękoma pulchnemi, kobiecemi, stanowił typ rasy krajów strefy umiarkowanej, która zalicza Gallów, Germanów i Normandczyków do przodków swoich.
Roland stał pogrążony w zachwycie wobec wspaniałego widowiska i zdawało się przez chwilę, że zapomniał o sekundantach, o pojedynku i przeciwniku.
Głos pana de Barjolsa wyrwał go z tego poetycznego upojenia.
— Panie, jestem gotów — rzekł.
Roland drgnął.
— Przepraszam, żem panu pozwolił czekać — odparł. — Ale nie trzeba było zwracać na mnie uwagi, jestem bardzo roztargniony. Służę panu.
I, z uśmiechem na ustach, z włosami, rozwianymi podmuchem wiatru wieczornego, nie zasłaniając się, jakgdyby odbywał zwykłą przechadzkę, gdy natomiast przeciwnik jego nie zaniechał ani jednego środka ostrożności zwykłego w wypadkach podobnych, Roland szedł prosto ku panu de Barjolsowi.