Na obliczu sir Johna, pomimo jego zwykłej obojętności, odmalowała się głęboka trwoga.
Przestrzeń między przeciwnikami malała szybko.
Pan de Barjols zatrzymał się pierwszy, wycelował i dał ognia w chwili, gdy Roland był tylko o dziesięć kroków od niego oddalony.
Kula jego pistoletu zerwała pukiel włosów Rolanda, ale jego nie dosięgła.
Młodzieniec zwrócił się do swojego sekundanta.
— No, widzi pan, com panu mówił? — zapytał.
— Niech pan strzela, niechże pan strzela! — wołali sekundanci.
— Przepraszam panów — odparł Roland — ale pozwolicie, mam nadzieję, że sam osądzę, kiedy i jak mam na strzał odpowiedzieć. Skoro kula pana de Barjolsa przeleciała już nade mną, muszę powiedzieć kilka słów, których poprzednio powiedzieć mu nie mogłem.
Poczem, zwracając się do młodego arystokraty, który stał blady ale spokojny, rzekł:
— Panie, może uniosłem się nieco podczas naszej rozmowy dzisiaj rano.
I czekał.
— Na pana kolej teraz — odpowiedział pan de Barjols.
— Ale — ciągnął dalej Roland, jakgdyby tego nie słyszał — zrozumie pan przyczynę tego uniesienia i może je pan wybaczy, gdy panu powiem, że jestem wojskowym i adjutantem generała Bonapartego.
— Proszę strzelać, panie — odparł młody arystokrata.
— Niech pan odwoła choćby jednem słowem to, co pan powiedział — rzekł młody oficer — niech pan powie, że generał Bonaparte ma taką sławę człowieka
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/80
Ta strona została przepisana.