że po dziesięciu minutach nareszcie wywiązał się z zadania z honorem.
Wówczas zwrócił się do młodego kolegi z zadowoleniem wewnętrznem człowieka, który wychodzi zwycięzcą z walki, stoczonej bądź przeciw nauce, bądź przeciw materyi.
Dziecko stało blade, z zębami zaciśniętymi, z rękoma opuszczonemi sztywno i zamkniętemi pięściami.
— Oho! — rzekł młody Bonaparte — co się stało nowego?
— Stało się, że Valence, bratanek gubernatora, dał mi w twarz.
— Patrzcie! — odparł Bonaparte ze śmiechem — a ty przychodzisz po mnie, żebym mu ten policzek oddał?
Dziecko potrząsnęło głową.
— Nie — rzekło — przychodzę po ciebie, bo chcę się bić.
— Z Valence’m?
— Tak.
— Ależ to Valence ciebie zbije, moje dziecko; jest cztery razy silniejszy od ciebie.
— To też ja nie chcę bić się z nim, jak się biją dzieci, tylko jak się biją mężczyźni.
— Ba!
— To cię dziwi? — spytało dziecko.
— Nie — odparł Bonaparte.
— I na co chcesz się bić?
— Na szpady.
— Ależ tylko sierżanci mają szpady, a oni nam ich nie pożyczą.
— Obejdziemy się bez szpad.
— Czemże będziecie się bili?
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/90
Ta strona została przepisana.