jaciela; wprowadzono go między starszych kolegów, którzy stali kołem na dziedzińcu.
I Valence, któremu koledzy, po długiej między sobą naradzie, mającej na celu uratowanie honoru dużych wobec małych, podyktowali rodzaj przemowy, oświadczył Ludwikowi, że jest zrozpaczony tem, co się stało, że obszedł się z nim stosownie do jego wieku a nie według jego inteligencyi i odwagi, że go prosi, by chciał mu wybaczyć to uniesienie i podał mu rękę na znak, że puścił wszystko w niepamięć.
Ale Ludwik potrząsnął głową.
— Słyszałem — odparł — jak mój ojciec, który jest pułkownikiem, mówił pewnego razu, że kto dostaje policzek i nie pojedynkuje się, jest podły. Jak tylko zobaczę się z ojcem, zapytam go, czy ten, kto wymierza policzek i przeprasza, nie chcąc się pojedynkować, nie jest podlejszy od tego, który policzek otrzymał.
Młodzieńcy spojrzeli po sobie, ale opinia powszechna była przeciw pojedynkowi, który byłby podobny do zabójstwa, i młodzieńcy jednogłośnie, nie wyłączając Bonapartego, zapewnili dziecko, że powinno zadowolić się tem, co powiedział Valence, albowiem to, co powiedział, stanowiło wyraz opinii powszechnej.
Ludwik odszedł blady z gniewu i nadąsany na swego dużego przyjaciela, który — jak mu oświadczył z niezamąconą powagą — zlekceważył sprawę jego honoru.
Nazajutrz, podczas lekcyi matematyki w klasie dużych, Ludwik wsunął się cichaczem i, gdy Valence rozwiązywał zadanie na tablicy, zbliżył się doń niepostrzeżenie, wszedł na stołek, by dosięgnąć do jego twarzy, i oddał mu policzek, który otrzymał dnia poprzedniego.
— Masz — rzekł — teraz skwitowaliśmy się, a ja
Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/93
Ta strona została przepisana.