Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/94

Ta strona została przepisana.

mam nadto twoje przeprosiny; bo ja cię przepraszać nie będę, możesz być spokojny.
Skandal był niesłychany; stało się to w obecności profesora, który musiał złożyć raport gubernatorowi szkoły, margrabiemu Tyburcyuszowi Valence’owi.
Ten zaś, który nie znał faktów poprzedzających policzek, jaki otrzymał jego bratanek, kazał sprowadzić delinkwenta i, wypaliwszy mu surową naganę, oznajmił, że nie jest już uczniem szkoły i że tego samego dnia jeszcze ma się przygotować do powrotu do Bourg, do matki.
Ludwik odpowiedział, że za dziesięć minut spakuje rzeczy a za kwadrans nie będzie go już w szkole.
O policzku, jaki sam otrzymał, nie wspomniał słowa.
Odpowiedź wydała się margrabiemu Tyburcyuszowi Valence’owi więcej niż nieprzystojna; miał wielką ochotę skazać zuchwalca na tydzień kozy, ale nie mógł jednocześnie wsadzić go do kozy i wyrzucić go ze szkoły.
Dano dziecku dozorcę, który miał mu towarzyszyć do poczty, jadącej do Mâcon; panią de Montrevel ząś uprzedzonoby, żeby oczekiwała syna, gdy wysiądzie z karety pocztowej.
Bonaparte, spotkawszy chłopca w towarzystwie dozorcy, zapytał go, co ma znaczyć ta straż, przywiązana do jego osoby.
— Opowiedziałbym to panu, gdyby pan był jeszcze moim przyjacielem — odparło dziecko — ale pan już nim nie jest; dlaczego więc niepokoi się pan tem, co mnie spotyka dobrego lub złego?
Bonaparte skinął na dozorcę, który, gdy Ludwik pakował rzeczy, wyszedł przede drzwi.