Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/104

Ta strona została przepisana.

— Niema się co dziwić, że ten młodzieniec tak się boi piłki; jest to niewątpliwie praktykant na muszkietera.
D’Artagnan odwrócił się, jakby ukąszony przez węża, i utkwił spojrzenie w gwardziście, który wypowiedział te ubliżające słowa.
— Ho, ho! — odezwał się tamtem z jeszcze większą bezczelnością, podkręcając wąsa, — przypatruj się, ile ci się podoba, mój mały panie, a ja co powiedziałem, to powiedziałem.
— A ponieważ to, coś pan powiedział, jest aż nazbyt jasne, by słowa pańskie potrzebowały jakiegoś wyjaśnienia — odparł d’Artagnan przytłumionym głosem, — przeto poproszę pana, byś się za mną udał.
— I kiedyż to? — zapytał gwardzista tym samym drwiącym tonem.
— Natychmiast, jeśli łaska.
— Wiadomo panu zapewne, kto jestem?
— Nie, nie wiem wcale i bynajmniej mnie to nie obchodzi.
— Bardzo niesłusznie; gdybyś pan bowiem znał moje nazwisko, może mniejby ci się spieszyło.
— Więc jak się pan zowiesz?
— Bernajoux, do usług.
— Dobrze więc, panie Bernajoux — odpowiedział spokojnie d’Artagnan, — oczekuję na pana przy bramie.
— Idź pan, spieszę za panem.
— Nie spiesz się pan zbytnio, aby nie zauważono, że wychodzimy razem; rozumie pan, że do tego, co chcemy uczynić, nie potrzebujemy zadużo widzów.
— To prawda — odpowiedział gwardzista zdziwiony, że jego nazwisko nie wywarło na młodzieńcu większego wrażenia.
Istotnie nazwisko Bernajoux było dobrze znane całemu światu, z wyjątkiem jednego d’Artagnana może; był on bowiem jednym z tych, którzy najczęściej brali udział w codziennych bójkach, mimo wszelkich edyktów króla i kardynała.
Portos i Aramis byli tak zajęci grą, a Atos śledził ich ruchy z takiem zainteresowaniem, że nie zauważyli wcale odejścia swego młodego towarzysza, który, zgodnie z tem,