na kogoś o godzinie dziewiątej. Dziękują wam za waszą wierność, panowie. Wszak mogę na nią liczyć? nieprawdaż?
— Och, Najjaśniejszy Panie — zakrzyknęli, jak jeden mąż, wszyscy czterej towarzysze, — damy się porąbać w kawały dla Waszej Królewskiej Mości.
— Dobrze, dobrze — odpowiedział król. — Ale szanujcie wasze zdrowie; tak będzie lepiej, a i dla mnie staniecie się w ten sposób bardziej użyteczni. Panie de Tréville — dodał król półgłosem, podczas gdy tamci już wychodzili, — ponieważ niema wolnego miejsca w szeregach muszkieterskich i ponieważ prócz tego postanowiliśmy, że, aby się dostać do nich, trzeba odbyć nowicyat, przeto umieść pan tego młodego człowieka w kompanii gwardzistów pana des Essarts, swojego szwagra. Ach, dalibóg! panie de Tréville, jakże ja się cieszę na myśl o tem, jak się skrzywi pan kardynał, dowiedziawszy się o wszystkiem. Będzie z pewnością wściekły. Ale nic mnie to nie obchodzi, bo jestem przecież w swojem prawie.
I król pożegnał skinieniem ręki pana de Tréville, który po wyjściu dogonił swoich muszkieterów i zastał ich przy podziale czterdziestu pistolów, które otrzymał d’Artagnan.
A kardynał był rzeczywiście wściekły, jak to Najjaśniejszy Pan przewidział, tak wściekły, że przez osiem dni nie przychodził wcale grać z królem w szachy, co bynajmniej nie przeszkadzało monarsze, że uśmiechał się do niego najuprzejmniej w świecie i za każdym razem, kiedy go spotkał, wypytywał możliwie najczulszym głosem:
— I cóż, panie kardynale? jakże się miewa ten twój biedak Bernajoux i ten twój nieszczęśliwy Jussac?