— A zatem? — pytał d’Artagnan.
— A zatem — powtórzył mieszczanin, — a zatem, proszę pana, moja żona została porwana wczoraj rano, w chwili, gdy wychodziła ze swej pracowni.
— Któż ją porwał?
— Nie wiem tego na pewno, panie, i jedynie podejrzywam kogoś.
— Któż jest tą osobą, którą pan podejrzywasz?
— Pewien człowiek, który od dawna już chodził za nią krok w krok.
— Do dyabła!
— Pozwól — pan powiedzieć sobie jeszcze jedno — mówił dalej mieszczanin. — Jestem przekonany, że w całej tej sprawie mniej jest miłości, niż polityki.
— Mniej miłości, niż polityki? — powtórzył d’Artagnan, zamyślając się głęboko. — Więc kogóż pan podejrzywasz?
— Nie wiem, czy mogę wyjawić panu nazwisko tego podejrzanego przezemnie człowieka...
— Mój panie, zwracam panu uwagę, że nie żądam od pana nic zgoła. Sam pan tu przyszedłeś i sam mi oświadczyłeś, że chcesz mi zwierzyć tajemnicę. Uczyń pan zatem, jak ci się podoba; jeszcze jest czas się cofnąć.
— Nie, nie, proszę pana; sprawiłeś pan na mnie wrażenie uczciwego młodzieńca i mam ufność ku panu. Sądzę zatem, że moja żona została uprowadzona nie z powodu miłostek swoich, lecz innej osoby, znacznie większej damy, aniżeli ona.
— Ho, ho! czy nie chodzi tu przypadkiem o miłostki pani de Bois-Tracy? — przerwał d’Artagnan, chcąc się popisać przed mieszczaninem, że jest wtajemniczony w sprawy dworskie.
— Wyżej, panie, wyżej.
— Pani d’Aiguillon?
— Jeszcze wyżej.
— Pani de Chevreuse?
— Znacznie wyżej, bardzo znacznie wyżej.
— A więc... — d’Artagnan zatrzymał się.
— Tak jest, panie — odpowiedział przerażony mieszczanin głosem tak cichym, że zaledwie można było dosłyszeć.
Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/133
Ta strona została przepisana.