łem żonę do Luwru, on wychodził stamtąd właśnie w chwili, kiedy ona miała wejść, i wtedy pokazała mi go.
— Do licha! do licha! — mruczał d’Artagnan, — to wszystko zanadto ogólnikowe. Od kogo dowiedziałeś się pan o uprowadzeniu swojej żony?
— Od pana de La Porte.
— Czy nie podał żadnych szczegółów?
— Sam nie znał ich wcale.
— A skądinąd niema pan żadnych wiadomości?
— Owszem, otrzymałem...
— Co takiego?
— Nie wiem jednakże, czy nie popełniam wielkiej nieroztropności...
— Jeszcze raz powracasz pan do tego samego? Zwracam panu uwagę, że tym razem jest już zapóźno się cofnąć.
— To też nie cofam się wcale, do dyabła! — krzyknął mieszczanin, klnąc, aby dodać sobie animuszu. — Zresztą, na honor, jak jestem Bonacieux...
— Pan nazywasz się Bonacieux? — przerwał d’Artagnan.
— Tak, to moje nazwisko.
— Mówisz pan zatem: „jak jestem Bonacieux“? Przepraszam, że przerywam, ale zdaje mi się, że to nazwisko nie jest mi nieznane.
— To możliwe, proszę pana; jestem właścicielem tego domu.
— Ach, tak? — zawołał d’Artagnan, powstając na pół z krzesła i składając ukłon, — więc pan jesteś właścicielem tego domu?
— Tak jest, panie. A ponieważ od trzech miesięcy, odkąd mieszkasz pan w tym moim domu, zajęty niewątpliwie swemi ważnemi czynnościami, zapomniałeś pan zapłacić komorne i ponieważ ani przez chwilę nie niepokoiłem pana o nie, mam nadzieję, że będzie pan miał wzgląd na moją delikatność...
— Ależ, drogi panie Bonacieux — odpowiedział d’Artagnan, — niech pan będzie przekonany, że w całej pełni uznaję tego rodzaju postępowanie i, jak już powiedziałem, gdybym tylko mógł być panu w czemkolwiek pomocny...
Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/136
Ta strona została przepisana.