do portu. Planchet zwrócił uwagę swego pana na jakiegoś szlachcica, który w towarzystwie służącego szedł o jakie pięćdziesiąt kroków przed nimi.
Zbliżyli się szybko ku temu człowiekowi, któremu, jak się zdawało, spieszyło się bardzo; obuwie miał pokryte pyłem i wypytywał się, czy nie mógłby natychmiast przepłynąć na brzeg angielski.
— To bardzo łatwo odpowiedział właściciel statku, przygotowanego do wyruszenia w drogę. — Dzisiaj rano jednak wydano rozkaz, aby nie przewozić nikogo bez szczególnego pozwolenia pana kardynała.
— Pozwolenie takie mam przy sobie — odparł szlachcic, wyjmując dokument z kieszeni; — oto jest.
— Niech je poświadczy dowódca portu — rzekł właściciel statku, — a ja poczynię tymczasem ostateczne przygotowania.
— Gdzie znajdę dowódcę?
— Na letniem mieszkaniu.
— Gdzież to jest?
— W odległości ćwierć mili od miasta; o, patrz pan, widać stąd: dom, pokryty dachówką, tam, poniżej tego małego wzgórza.
— Doskonale! — odparł szlachcic i w towarzystwie służącego udał się w stronę letniego mieszkania dowódcy portu.
D’Artagnan i Planchet szli za nim w odległości mnie-jwięcej pięciuset kroków.
Skoro już wyszli za miasto, d’Artagnan przyspieszył kroku i zrównał się z szlachcicem w chwili, gdy tenże wchodził do niewielkiego lasku.
— Zdaje mi się — rzekł d’Artagnan, — że spieszy się panu bardzo.
— Nikomu nie może się bardziej spieszyć.
— Niezmiernie mi przykro — mówił dalej d’Artagnan, — bo i mnie także bardzo pilno, przeto chcę prosić pana o oddanie mi pewnej usługi.
— A mianowicie?
— Ażebyś mi pan pozwolił przepłynąć do Anglii pierwej od niego.
Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/286
Ta strona została przepisana.