razy te słowa, napisane ręką jego pięknej kochanki, wresucie położył się, zasnął i śnił złote marzenia.
O godzinie siódmej rano obudził się, zawołał Plancheta, który na powtórne wezwanie otworzył drzwi. Na twarzy jego malowały się jeszcze niepokoje, jakie go dręczyły dnia poprzedniego.
— Planchecie — rzekł d’Artagnan do sługi, — wyjeżdżam, być może, na cały dzień, więc jesteś wolny aż do godziny siódmej wieczór. Ale o godzinie siódmej czekaj na mnie z dwoma osiodłanymi końmi.
— Masz tobie! — rzekł Planchet. — Zdaje mi się, że narazimy się znowu na dziurawienie skóry w rozmaitych miejscach.
— Weźmiesz muszkiet i pistolety.
— A co! nie mówiłem? — wołał Planchet. — Tak, tak! byłem tego pewny. Przeklęty list...
— Nie bój się, niedołęgo! Pojedziemy poprostu tylko na spacer, dla przyjemności.
— Aha! tak, jak niedawno temu, kiedy kule sypały się jak grad dokoła, a wszędzie po drodze czyhały pułapki.
— Zresztą, jeżeli się boisz, Planchecie — przerwał mu d’Artagnan, — obejdę się bez ciebie; wolę jechać sam, aniżeli mieć z sobą towarzysza, który się trzęsie ze strachu.
— Krzywdzi mię pan — odpowiedział Planchet; — zdaje się, że widział pan, jak się sprawiam.
— Tak jest, ale sądziłem, że za jednym razem wyczerpałeś już zupełnie swoją odwagę.
— Przekona się pan, że znajdzie się ona jeszcze w potrzebie; proszę tylko, aby pan nie szafował nią zbytecznie, jeżeli pan chce, by starczyło jej na długo.
— A czy myślisz, że na dzisiejszy wieczór znajdzie się jeszcze jaki zapas tej odwagi?
— Mam nadzieję.
— Więc liczę na ciebie.
— Będę gotów o oznaczonej godzinie. Zdawało mi się jednak, że ma pan tylko jednego konia w stajni gwardyjskiej.
— Być może, że w tej chwili jest tylko jeden, ale wieczorem będzie ich tam już cztery.
Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/332
Ta strona została przepisana.