Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/343

Ta strona została przepisana.
IV.
PAWILON.

O godzinie dziewiątej d’Artagnan przybył do koszar gwardyi. Planchet oczekiwał już w pogotowiu. Czwarty koń przybył także.
Planchet był uzbrojony w muszkiet i pistolet.
D’Artagnan miał szpadę, za pas zaś zatknął dwa pistolety. Obaj dosiedli koni i wymknęli się pocichu. Noc już zapadła i nikt nie widział ich, jak wyjeżdżali z koszar. Planchet jechał ztyłu w odlegości dziesięciu kroków za panem.
Przejechawszy wpoprzek przez bulwary i minąwszy bramę de la Conférence, d’Artagnan skręcił na drogę, wiodącą do Saint-Cloud, znacznie piękniejszą wówczas, aniżeli dzisiaj.
Dopóki jechali przez miasto, Planchet trzymał się wciąż z szacunkiem w znacznej odległości za panem; w miarę jednak, jak droga stawała się coraz pustszą i ciemniejszą, zaczął się powolutku przybliżać, tak, że, gdy znaleźli się w lasku Bulońskim, jechał już przy boku swego pana. Istotnie, nie możemy zataić, że kołysanie się olbrzymich drzew i odblaski księżyca w ciemnej gęstwinie napełniały go żywym niepokojem. D’Artagnan zauważył, że ze służącym dzieje się coś dziwnego.
— Cóż to, mości Planchecie? — zapytał, — nad czem tak rozmyślasz?
— Czy nie uważa pan, jak podobne są te drzewa do kościołów?
— Skąd ci ta myśl, Planchecie?
— Bo i w ich cieniu nie ośmielamy się mówić głośno, podobne, jak w kościele.