swego pana, że konie wypoczęły już należycie i że mogą dotrzeć na nocleg do Clermont.
Ponieważ d’Artagnan uspokoił się nieco o los Portosa, a pragnął jak najspieszniej dowiedzieć się czegoś o dwóch innych przyjaciołach, więc wyciągnął rękę do chorego, oznajmiając, że puszcza się w dalszą drogę na poszukiwania. Ponieważ zaś zamierzał wracać tą samą drogą, przyrzekł zabrać Portosa z sobą, gdyby za siedem lub osiem dni był jeszcze w gospodzie „Grand-Saint-Martin“.
Portos odpowiedział, że, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, zwichnięta noga nie pozwoli mu wcześniej się oddalić. Musiał zresztą pozostać w Chantilly, aby oczekiwać na odpowiedź swej księżnej.
D’Artagnan wyraził mu życzenie, aby odpowiedź rychło nadeszła i była pomyślna, poczem jeszcze raz polecił Portosa troskliwej opiece Mousquetona, zapłacił swą należność w gospodzie i ruszył w drogę z Planchetem, który pozbył się jednego z prowadzonych luzem koni.