Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/414

Ta strona została przepisana.

tylko krótka błyskawica, bo zaraz stał się znowu ponurym i niepojętym, jak poprzednio.
— To prawda — rzekł spokojnie, — nie kochałem nigdy.
— Widzisz więc, człowieku o kamiennem sercu — mówił d’Artagnan, — że postępujesz niesłusznie, będąc tak bardzo surowym dla nas, którzy mamy serca wrażliwe.
— Serca wrażliwe i zranione — dorzucił Atos.
— Co mówisz?
— Mówię, że miłość jest loteryą, a ten, kto wygrywa, zyskuje śmierć! Powinieneś się czuć szczęśliwym, drogi d’Artagnanie, że przegrałeś; chciej mi wierzyć. A jeżeli posłuchasz dobrej rady, staraj się przegrywać zawsze.
— Zdawało mi się, że kocha mię tak bardzo.
— Zdawało ci się.
— Och, nie! Ona mię rzeczywiście kochała.
— Dziecko! Niema człowieka, któryby nie wierzył w to, że jest przez kobietę kochany, jak niema człowieka, któryby nie był przez nią oszukiwany.
— Z wyjątkiem ciebie, Atosie, ty bowiem nie miałeś nigdy ukochanej.
— To prawda — odparł Atos po chwili milczenia; — nie miałem takiej nigdy, nigdy... Ale pijmy!
— Będąc jednak takim filozofem, powinieneś mię pouczyć, wspomódz — mówił d’Artagnan. — Potrzebuję nauki i pociechy.
— Pociechy? w czem? — W mojej niedoli.
— Twoja niedola budzi śmiech we mnie — odpowiedział Atos, wzruszając ramionami. — Ciekawy jestem, cobyś powiedział, gdybym ci przytoczył pewną historyą miłosną.
— Swoją?
— Może któregoś z przyjaciół. Czyż to ci nie obojętne, czyją?
— Mów więc, Atosie, proszę.
— Pijmy, to będzie lepsze!
— Pijmy i opowiadaj.
— Niech i tak będzie — odrzekł Atos, wypróżniając