Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/430

Ta strona została przepisana.

— O, mili przyjaciele! urządziliście się dosłownie tak samo, jak ja. Przeczuciem wiedziony, zachowałem rzęd na konia. Hej! Bazinie! połóżno moją nową uprząż obok tych tutaj.
— A cóż uczyniłeś z twoimi klechami? — zapytał d’Artagnan.
— Zaprosiłem ich na obiad — odparł Aramis. — Nawiasem mówiąc, wina są tutaj wyborne; spoiłem ich tedy, jak mogłem najlepiej, i skończyło się na tem, że proboszcz zabronił mi zrzucać mundur, a jezuita prosił, abym mu ułatwił wstąpienie w szeregi muszkieterskie.
— Bez rozprawy naukowej! — zawołał d’Artagnan, — bez rozprawy! proszę o skasowanie rozprawy.
— Od tego czasu — opowiadał dalej Aramis — życie upływa mi mile. Rozpocząłem pisać poemat wierszem jednozgłoskowym; jest to dosyć trudne zadanie, jednak na trudnościach polega zasługa każdej rzeczy. Treść jest światowa. Przeczytam wam pieśń pierwszą; mimo, że ma czterysta wierszy, na przeczytanie wystarczy minuta.
— Na honor, drogi mój Aramisie! — odezwał się d’Artagnan, który nie lubił poezyi na równi z łaciną, — dodaj do zasługi trudności zasługę krótkości, a będziesz miał utwór, odznaczający się dwiema odrazu zaletami.
— Przekonacie się przytem — mówił dalej niezbity z tropu Aramis, — ile szlachetnych namiętności zawiera mój poemat. Ach, przyjaciele! wracamy więc do Paryża? Doskonale! jestem gotów. Wstąpimy po naszego poczciwca Portosa... Tem lepiej! Nie uwierzycie, jak mi brakowało tego wielkiego głuptasa. Onby nie odstąpił swego konia nawet za królestwo. Chciałbym go już widzieć na jego rumaku i na siodle. Jestem pewien, że będzie wyglądał, jak Wielki Mogoł.
Zatrzymano się przez godzinę, aby pozwolić koniom wypocząć, poczem Aramis zapłacił rachunki, umieścił Bazina w wozie razem z towarzyszami, i wyruszono w drogę, aby odszukać Portosa.
Portos zaś wstał już z łóżka i był mniej blady, aniżeli za pierwszych odwiedzin d’Artagnana. Siedział przy stole, zastawionym na cztery osoby, aczkolwiek był sam. Obiad