Portos, mimo zajęcia się pojedynkiem, w którym tak świetną odegrał rolę, nie zapomniał bynajmniej o obiedzie u pani prokuratorowej. Nazajutrz około godziny pierwszej, po ostatniem dotknięciu szczotki Mousquetona, skierował się krokiem człowieka podwójnie szczęśliwego ku ulicy Niedźwiedziej.
Serce biło mu gwałtownie, ale bynajmniej nie tą młodą i niecierpliwą miłością, jaka rozpierała piersi d’Artagnana. Nie! bardziej realna sprawa burzyła mu krew w żyłach. Miał nareszcie przekroczyć ten tajemniczy próg, wejść na te nieznane schody, po których kroczyły jeden po drugim dukaty pana Coquenard; miał ujrzeć w rzeczywistości skrzynię, której obraz tylekroć widywał w sennych swych marzeniach, — skrzynię podłużną, głęboką, z kłódkami i zamkami, przytwierdzoną mocno do podłogi, — skrzynię, o której tyle nasłuchał się opowiadań, a którą teraz nieco wyschłe, to prawda, lecz nie pozbawione jeszcze wdzięku ręce pani prokuratorowej miały otworzyć przed jego zdumionemi oczyma.
A pozatem on, człowiek wałęsający się po szerokim świecie, człowiek bez pieniędzy, bez rodziny, żołnierz, pędzący życie w gospodach, w karczmach i szynkowniach, smakosz, zmuszony zadowalniać się zazwyczaj ucztą, jaka się przypadkiem tu lub ówdzie nadarzała, — miał dziś zasiąść do zastawionego suto stołu, zakosztować rozkoszy wytwornego ogniska domowego, zaznać tych drobnych przyjemności, za któremi, jak powiadają starzy wojacy, tem bardziej się tęskni, im bardziej się ich brak odczuwa. Zasiadać codziennie w roli krewnego do dobrego obiadu, rozweselać pożółkłe i zmarszczone czoło starego
Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/466
Ta strona została przepisana.
XII.
OBIAD U PROKURATORA.