Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/475

Ta strona została przepisana.

placek z migdałami i miodem, własnoręcznie przez siebie upieczony, i postawiła to wszystko na stole.
Pan Coquenard na widok tej obfitości dań zmarszczył czoło, a Portos, pomyślawszy, że deser ten nie zastąpi mu obiadu, zagryzł wargi i rozejrzał się za półmiskiem z fasolą, — ale ten, niestety, już zniknął ze stołu.
— Prawdziwa uczta! — wołał pan Coquenard, kręcąc się na krześle, — prawdziwa uczta! „Epulae epularum!“ Lukullus, podejmowany przez Lukullusa!
Portos spojrzał na stojącą obok niego flaszkę, i przyszła mu myśl, że uda mu się zaspokoić głód winem, chlebem i serem; ale flaszka była już próżna, państwo zaś Coquenard, jak się zdawało, nie zwracali na to wcale uwagi.
— Dobrze — pomyślał Portos, — przeliczyłem się...
Oblizał językiem łyżeczkę konfitur i wbił zęby w lepki, zakalcowaty placek, dzieło pani Coquenard.
— No! ofiara dopełniona! — pomyślał. — Ach! gdybym nie miał tej błogiej nadziei, że razem z panią Coquenard zajrzę do szafy jej męża!...
Pan Coquenard po rozkoszach wspaniałej biesiady, której nie przestawał nazywać zbytkiem, uczuł potrzebę wypoczynku. Mimo nadziei, jaką żywił Portos, że drzemka odbędzie się w tym samym pokoju, niedobry prokurator nie chciał słyszeć o niczem i dopóty gderał, póki go nie zaprowadzono do jego gabinetu i nie usadowiono naprzeciwko szafy, na podstawie której, dla większej snadź pewności, oparł nogi.
Prokuratorowa zaprowadziła Portosa do sąsiedniego pokoju, gdzie rozpoczęli oboje szukać gruntu do porozumienia się.
— Mógłbyś przychodzić do nas na obiad trzy razy w tygodniu — mówiła pani Coquenard.
— Dziękuję — odparł Portos; — nie lubię nadużywać gościnności. Zresztą muszę pomyśleć o mojem umundurowaniu.
— Prawda! — westchnęła prokuratorowa, — ...to nieszczęsne umundurowanie!
— Niestety — rzekł Portos.
— Czegóż ci więc potrzeba, panie Portosie?