Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/514

Ta strona została przepisana.

Na ustach milady pojawił się dziwny uśmiech.
— Więc kochasz pan mnie? — zapytała.
— Zaliż potrzeba to mówić? czyż pani sama tego nie widzi?
— Tak jest. Ale wiadomo panu, że im bardziej harde jest jakieś serce, tem trudniej się je zdobywa...
— Och! nie przerażają mię żadne zgoła trudności — odparł d’Artagnan; — lękam się jedynie niepodobieństw.
— Prawdziwa miłość nie zna niepodobieństw — oświadczyła milady.
— Nie zna?
— Tak! — odpowiedziała.
— Do licha! — pomyślał d’Artagnan, — śpiewka zmieniła się. Czyżby kapryśna pani zakochała się we mnie naprawdę i była skłonną obdarzyć mię szafirem, podobnym temu, jaki był przeznaczony dla hrabiego de Wardes, a dostał się mnie dzięki ciemnościom nocy?...
D’Artagnan przysunął szybko swe krzesło ku milady.
— Czemże mi pan dowiedziesz tej miłości, o jakiej mówisz? — pytała.
— Wszystkiem, czego pani zażądasz odemnie. Czekam rozkazu i jestem gotów na jego spełnienie!
— Na wszystko?
— Tak jest, na wszystko! — rzekł z mocą d’Artagnan, wiedząc z góry, że przez to przyrzeczenie ryzykuje niezbyt wiele.
— Zatem pomówmy nieco — rzekła milady, sama przysuwając się teraz ku niemu.
— Słucham panią.
Milady milczała przez chwilę, jakgdyby namyślając się, poczem rzekła wprost:
— Mam wroga...
— Pani? — zawołał d’Artagnan z udanem zdziwieniem. — Czyż to możliwe, na Boga? Pani? tak piękna i dobra?...
— Mam śmiertelnego wroga.
— Doprawdy?
— Wroga, który znieważył mię tak okrutnie, że między nami może być tylko walka na śmierć i życie. Czy