Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/536

Ta strona została przepisana.

— To trudno wyrazić! — odezwała się Ketty. — Sprowadzeni jej krzykami, przybiegli wszyscy służący... Szalała wprost z gniewu. Mierna przekleństwa, któregoby nie rzuciła na pana. Wówczas przyszło mi na myśl, że musi sobie przecież przypomnieć, którędy dostałeś się pan do jej sypialni, i że będzie mię uważała za pańską wspólniczkę. Zabrałam więc trochę pieniędzy, jakie posiadałam, wzięłam co lepsze ubranie i ratowałam się ucieczką.
— Biedne dziecko! Ale cóż ja ci poradzę? Pojutrze już wyruszam w pole.
— Zrób pan wszystko, co chcesz... wypraw mię z Paryża, a nawet z Francyi...
— Nie mogę przecie zabrać cię z sobą, idąc na oblężenie Rochelli — tłómaczył d’Artagnan.
— Nie. Ale możesz mię umieścić gdzieś na prowincyi, u jakiejś znajomej pani... choćby naprzykład w pańskim kraju rodzinnym.
— Och, moja droga! tam, gdzie się urodziłem, kobiety nie trzymają pokojówek. Ale czekaj; coś uradzimy.
I przy tych słowach zwrócił się do służącego:
— Planchecie! idź, poszukaj pana Aramisa i poproś, by tu zaraz przyszedł. Powiedz mu, że sprawa jest nader ważna.
— Pojmuję — rzekł Atos. — Dlaczego jednak nie poślesz po Portosa? Zdaje mi się, że jego margrabina...
— Margrabinę Portosa ubierają pomocnicy jej męża — zawołał d’Artagnan, wybuchając śmiechem. — Zresztą Ketty nie chciałaby mieszkać na ulicy Niedźwiedziej... Nieprawdaż, Ketty?
— Wszystko mi jedno, panie, gdzie będę mieszkała — odparła Ketty, — bylebym była dobrze ukryta i byleby się nie dowiedziano, gdzie jestem.
— Teraz zaś, Ketty, skoro się rozstajemy i skoro oczywiście nie jesteś już o mnie zazdrosna...
— O, panie kawalerze! czy będę daleko, czy blizko pana, nie przestanę pana nigdy kochać.
— Gdzież, u dyabła, gnieździ się taka wierność?! — mruknął Atos.
— Ja również, moje dziecko — rzekł d’Artagnan, —