O godzinie czwartej czterej przyjaciele zebrali się w mieszkaniu Atosa. Nie potrzebując już troskać się o umundurowanie, kryli jednak w sercach osobiste tajemne niepokoje; zawsze bowiem poza szczęściem chwili obecnej kryje się obawa przyszłości.
Zaledwie się drzwi za nimi zamknęły, gdy wszedł Planchet, niosąc dwa listy do d’Artagnana: jeden z nich był to mały, pięknie złożony bilecik podłużnego formatu z ładną zieloną pieczęcią woskową i wyciśniętym na niej gołąbkiem z gałązką oliwną w dzióbku, — drugi list był dużego formatu, złożony w kwadrat i opatrzony przejmującemi trwogą pieczęciami Jego Eminencyi księcia kardynała.
Na widok małego bileciku serce d’Artagnana zadygotało w piersi, gdyż poznał charakter pisma, które, choć widział je raz tylko w życiu, utkwiło mu jednak głęboko w pamięci. Pochwycił bilecik i szybko zerwał pieczęć.
Tak brzmiał list, nie opatrzony wcale podpisem.
— To zasadzka — oświadczył Atos. — Nie powinieneś tam chodzić, d’Artagnanie.