— Cóż to, Portosie! chcesz mi dawać nauki? — zakrzyknął Aramis, w którego łagodnem spojrzeniu przemknęła jakby błyskawica.
— Mój drogi, bądź muszkieterem albo księdzem. Bądź jednym albo drugim, ale nigdy jednym i drugim — odpowiedział Portos. — Powtórzę ci to, co ci jeszcze kiedyś powiedział Atos: chcesz jeść z wszystkich żłobków! Ach! nie gniewaj się, proszę cię bardzo; byłoby to bezcelowe, bo wiesz przecie dobrze, jaka jest umowa między tobą, Atosem i mną. Chodzisz zatem do pani d’Aiguillon i umizgasz się do niej; chodzisz do pani de Bois-Tracy, krewnej pani de Chevreuse, i starasz się podobno bardzo pozyskać względy tej pani. Och! na Boga, nie przyznawaj się do swego szczęścia; nie pragniemy poznać twoich tajemnic; znamy dobrze twoją dyskrecyę. Ale skoro posiadasz tę zaletę, tam do dyabła! to powinieneś także robić z niej użytek i w stosunku do Jej Królewskiej Molści. Królem i kardynałem zajmuje się, kto chce, i gada o nich, jak mu się podoba; ale królowa jest święta i jeżeli się mówi o niej, to wolno mówić tylko dobrze.
— Portosie, jesteś zarozumiały, jak Narcyz; ostrzegam cię — odpowiedział Aramis. — Wiesz, że nienawidzę morałów, chyba, że mówi mi je Atos. Co zaś ciebie się tyczy, masz zbyt wspaniałą szarfę, abyś mógł być dość tęgi w moralizatorstwie. Będę księdzem, jeżeli mi się tak spodoba; w oczekiwaniu na to jestem muszkietęrem i w tej roli mówię wszystko, co mi się podoba, a obecnie podoba mi się oświadczyć ci, że mnie niecierpliwisz.
— Aramisie!
— Portosie!
— Panowie! panowie! — zaczęto wołać z wszystkich stron.
— Pan de Trévil!e oczekuje pana d’Artagnan — przerwał pokojowiec, otwierając drzwi od gabinetu.
Na dźwięk tego wezwania wszyscy zamilkli i wśród ogólnego milczenia młody Gaskończyk przeszedł przez przedpokój w całej jego długości i wkroczył do gabinetu kapitana muszkieterów, radując się z całego serca, że w samą porę uniknął końca tej tak osobliwej sprzeczki.