się przytem tak straszne przerażenie, że d’Artagnan uczuł litość dla nędznika i, spoglądając na niego z pogardą, odezwał się:
— Stój! Pokażę ci różnicę między człowiekiem odważnym a takim, jak ty, tchórzem! Zaczekaj! pójdę sam!
I szybkim krokiem, baczny na wszystko, a przedewszystkiem na wszelkie poruszenia wrogów na murach forteczki, wyzyskując przytem wszystkie nierówności terenu, d’Artagnan dotarł aż do drugiego żołnierza.
Miał do wyboru: albo zrewidować łotra na miejscu, albo zabrać go z sobą i, posłużywszy się jego ciałem, jako puklerzem, obszukać go dopiero pod osłoną wałów. D’Artagnan wybrał drugi sposób i zarzucił sobie ciało ranionego na ramię właśnie w chwili, gdy nieprzyjaciele dali ognia. Lekkie wstrząśnienie, głuchy trzask trzech kul, rozdzierających ciało, ostatni jęk i drganie przedśmiertne przekonały d’Artagnana, że ten, który chciał go zamordować, ocalił mu teraz życie.
Dostawszy się z powrotem poza wały, młodzieniec rzucił trupa obok rannego, który był równie blady, jak nieboszczyk, i natychmiast zajął się obszukaniem jego kieszeni: skórzana torba, kieska, zawierająca niewątpliwie część sumy, otrzymanej przez bandytę za morderstwo, kubek i kości do gry były całą spuścizną po zabitym. D’Artagnan pozostawił kubek i kości do gry tam, gdzie padły, kieskę rzucił rannemu i z pośpiechm otworzył skórzaną torbę. Wśród rozmaitych papierów bez wartości odnalazł następujący list, dla zdobycia którego narażał życie:
Podpisu nie było. Nie mogło wszakże ulegać żadnej wątpliwości, że list pochodził od milady, i dlatego d’Ar-