Donosząc o tem z całem uszanowaniem, pozostaję pańskim uniżonym i oddanym sługą.
— Poczciwcy! — zawołał d’Artagnan, — myślą o mnie przy zabawie, tak samo, jak ja myślę o nich, nudząc się tutaj. Oczywiście wypiję za ich zdrowie, i to z całego serca... Ale nie będę pił sam.
I pobiegł natychmiast do dwóch gwardzistów, z którymi zawarł bliższą nieco znajomość, aby zaprosić ich na szklankę wybornego wina andegaweńskiego, jakie mu nadesłano z Charleroi. Jednego z nich zaprosił jeszcze tego samego wieczoru, drugiego zaś w dniu następnym; wspólne zebranie naznaczono na trzeci dzień, to jest na poza jutrze.
Wróciwszy do domu, d’Artagnan odesłał dwanaście flaszek wina do obozowej kantyny gwardzistów, zalecając troskliwe ich przechowanie, a w dzień uroczystości, mimo, że uczta była naznaczona na godzinę południową, wysłał Plancheta już o godzinie dziewiątej rano, aby przygotował wszystko, czego wymagało jej urządzenie.
Planchet, dumny z wyniesienia go na godność marszałka dworu, starał się jak najlepiej sprostać zadaniu i dowieść przytem swej inteligencyi. Do pomocy przybrał sobie służącego jednego z zaproszonych gwardzistów, nazwiskiem Fourreau, oraz rzekomego żołnierza, niedoszłego mordercy d’Artagnana, który teraz, nie należąc do żadnego pułku, wszedł w służbę młodego człowieka, a raczej stał się pomocnikiem Plancheta.
Nadeszła godzina uczty. Gdy przybyli obaj zaproszeni, wnet zastawiono potrawy, i biesiadnicy zasiedli do stołu,