— Nie przeszkadzajże nam dosłuchać rozmowy do końca! — rzekł Portos.
— Cicho! — szepnął Atos. — Wysłuchaliśmy wszystkiego, co może się nam przydać. Zresztą nie przeszkadzam wam bynajmniej w dalszem podsłuchiwaniu; ja jednak muszę stąd wyjść.
— Musisz wyjść? — zagadnął Portos. — A jeżeli kardynał zapyta się o ciebie, co mu odpowiemy?
— Nie czekajcie, aż będzie pytał, lecz sami powiedzcie mu odrazu, że z rozmowy z oberżystą dowiedziałem się, iż droga nie jest bezpieczna, i dlatego pojechałem na zwiady. Powiem też kilka słów giermkowi kardynała.
Reszta do mnie należy; bądźcie o mnie spokojni.
— Bądź roztropny, Atosie — rzekł Aramis.
— Nie bójcie się — odparł Atos. — Wiecie przecież, że mam dosyć zimnej krwi.
Portos i Aramis usiedli znowu przy wnęce od pieca, — natomiast Atos wyszedł, nie kryjąc się z tem wcale, a odwiązawszy konia, stojącego wraz z końmi przyjaciół u zewnętrznej okiennicy, kilkoma słowami wytłómaczył giermkowi, że trzeba koniecznie, aby ktoś pojechał na zwiady, poczem obejrzał starannie proch na panewce pistoletu, chwycił szpadę w zęby, i pognał, jak potępieniec, drogą, wiodącą do obozu.