który jeszcze w tej chwili miał płaszcz obszyty galonem ze swego siodła.
— Przytem powinniśmy pamiętać — dodał Aramis, — że Bóg chce nawrócenia, a nie śmierci grzesznika.
— „Amen“! — dokończył Atos. — Wrócimy później do tego tematu, jeżeli taka wasza wola. Na razie jednak, a jestem przekonany, że zrozumiesz dobrze moje pobudki, d’Artagnanie, na razie chodziło mi przedewszystkiem o to, aby wydrzeć tej kobiecie pewne upoważnienie, wystawione na okaziciela, które wymusiła na kardynale i z pomocą którego mogłaby bezkarnie pozbyć się ciebie, a może i nas wszystkich.
— Ależ to szatan chyba, nie kobieta! — rzekł Portos, podsuwając swój talerz Aramisowi, który krajał w tej chwili pieczyste.
— I upoważnienie to, wystawione na okaziciela — pytał d’Artagnan, — pozostało w jej ręku?
— O, nie! Odebrałem je... i muszę się przyznać, że nie bez trudu.
— Drogi Atosie! — rzekł d’Artagnan, ściskając rękę przyjaciela, — nie mogę już spamiętać, ile razy zawdzięczam ci życie.
— Więc to dlatego opuściłeś nas w oberży, aby być u niej? — zapytał Aramis.
— Tak jest.
— I posiadasz to pismo kardynała? — pytał d’Artagnan.
— Oto ono — rzekł Atos, wydobywając cenny dokument z kieszeni kaftana.
D’Artagnan drżącemi rękoma rozwinął papier, nie próbując ukryć swego niepokoju, i przeczytał, co następuje:
— Istotnie — rzekł Aramis, — jest to rozgrzeszenie wedle wszelkich reguł.