Janku, dziecko moje! czuwaj nademną, a przedewszystkiem strzeż się sam tej kobiety; przysięgnij na zbawienie swojej duszy, że będziesz jej pilnował aż do chwili, gdy otrzyma karę, na jaką zasłużyła. Janie Feltonie, wierzę twojemu słowu; Janie Feltonie, wierzę, że będziesz mi wierny.
— Milordzie! — rzekł młody oficer, w którego czystem spojrzeniu rozbłysła teraz najgłębsza nienawiść, — przysięgam, że spełnię wszystko, czego odemnie zażądasz.
Milady wytrzymała spojrzenie oficera z miną zrezygnowanej ofiary; więcej słodyczy i poddania się, jak to, które malowało się obecnie na pięknej jej twarzy, trudno sobie wyobrazić. Sam lord Winter ze zdziwieniem niemal patrzył na tę zmianę w tygrysicy, z którą dopiero przed chwilą gotował się stoczyć walkę.
— Nie przestąpi nigdy progu tego pokoju... słyszysz, Janie — mówił dalej baron; — niewolno jej pisać do nikogo; rozmawiać będzie z tobą jedynie, jeżeli kiedyś zechcesz jej wyświadczyć ten zaszczyt i przemówić do niej jakieś słowo.
— Dosyć, milordzie; przysiągłem.
— A teraz, pani, staraj się pogodzić z Bogiem, gdyż ludzie wydali już sąd na ciebie.
Milady opuściła głowę, jakgdyby tem osądzeniem czuła się zdruzgotaną. Lord Winter wyszedł, wzywając ruchem ręki Feltona, który poszedł za nim i zamknął drzwi komnaty.
W chwilę później rozległy się na korytarzu ociężałe kroki marynarza, który z toporem u pasa i z muszkietem w ręku przyszedł pełnić straż przy drzwiach pokoju milady.
Ona zaś siedziała przez kilka minut nieruchomo, w tej myśli, że jej zachowanie się może być przez dziurkę od klucza obserwowane, poczem podniosła powoli głowę, i na twarzy jej zarysował się straszny wyraz groźby oraz wyzwania. Wstawszy, nasłuchiwała przez chwilę pod drzwiami, następnie wyjrzała przez okno, a wreszcie, usadowiwszy się znowu w szerokim fotelu, poczęła rozmyślać.