to? powiesz przed Bogiem i ludźmi za moją hańbą i niesławą!
Mimo dotychczasowej obojętności, prawdziwej czy udawanej, tym razem Felton nie zdołał się oprzeć tajemnemu wpływowi milady, jaki już nim owładnął. Patrzeć na tą piękną kobietą, jasną, jak najczystsze marzenie, naprzemian zalewającą się łzami i naprzemian groźną, pozostawać równocześnie pod wrażeniem jej rozpaczy i piękności — było to zawiele dla fanatyka, zawiele dla umysłu, nurtowanego płomiennymi snami ekstatycznej wiary, zawiele dla serca, pożeranego płomieniem miłości i zarazem nienawiścią do ludzi.
Milady spostrzegła jego walką wewnętrzną, odczuła intuicyjnie płomień sprzecznych pragnień, szalejących z krwią w żyłach młodego purytanina. I, jak umiejętny wódz, który na widok nieprzyjaciela, gotującego się do odwrotu, uderza na niego z okrzykiem zwycięstwa, podniosła sią, piękna, jak starożytna kapłanka, natchniona, jak chrześcijańska dziewica, i skromnie podtrzymując ręką suknią na piersiach, z wyciągniętem przed siebie drugiem ramieniem, z obnażoną szyją, z rozpuszczonym włosem, z ogniem w spojrzeniu, które już pomieszało zmysły młodego purytanina, poczęła śpiewać brzmiącym słodko, lecz pełnym głosem pieśń purytańską:
„Złóż Baalowi tą jego ofiarą:
Niech śmierć męczeńską da paszcza lwia!
Pan sam wypłaci nagrodą lub karą!...
Głos go mój wezwie z otchłani dna“.
Felton z zatrzymanym w piersi oddechem słuchał tych dziwnych słów i stał, jak skamieniały.
— Kto ty jesteś? kto jesteś, pani?! — zawołał nagle, składając ręce. — Czyś wysłanniczką Boga, czy też sługą piekieł? aniołem, czy demonem? na imię ci Eloe, czy też Astarte?
— Nie poznałeś mię, Feltonie! Nie jestem ani aniołem, ani demonem; jestem córą tej ziemi i siostrą twoją w wierze. Oto wszystko!
— Tak! — rzekł Felton, — wątpiłem dotąd jeszcze, lecz teraz jestem tego pewny.
— Jesteś pewny, a jednak nie przestajesz być wspól-