Portos pienił się z wściekłości i uczynił ruch, jakgdyby chciał się rzucić na d’Artagnana.
— Później, później — zawołał tenże, — kiedy nie będziesz pan miał płaszcza.
— A zatem o godzinie pierwszej w pobliżu Luksemburga.
— Dobrze, o godzinie pierwszej — odpowiedział d’Artagnan, skręcając na rogu ulicy.
Ale ani na ulicy, którą przebiegał, ani na tej, którą obecnie objął spojrzeniem, nie dojrzał nikogo. Chociażby nawet nieznajomy szedł powoli, miał czas go wyprzedzić; może też wszedł do któregoś z domów. D’Artagnan wypytywał się o niego wszystkich ludzi, których napotkał, zeszedł aż do promu na rzece, powrócił przez ulicę Sekwany i Czerwonego Krzyża, ale nie znalazł nikogo, absolutnie nikogo. Jednakże z pościgu tego odniósł korzyść w tem znaczeniu, że w miarę, jak pot skrapiał jego czoło, serce przejmowały zimne dreszcze.
Zaczął się zastanawiać nad wypadkami, jakie przeżył. Były liczne i przykre. Bo przecież była zaledwie godzina jedenasta rano, a już poranek przyniósł mu niełaskę pana de Tréville, który nie mógł nie doszukać się pewnych braków etykiety w sposobie, w jaki d’Artagnan go pożegnał.
Pozatem naraził się na dwa pojedynki z ludźmi, mogącymi zabić trzech takich d’Artagnanów, z dwoma muszkieterami wreszcie, to znaczy z dwoma istotami, które tak wysoko cenił, że w myśli i w uczuciu stawiał je ponad wszystkimi innymi ludźmi.
Sytuacya była smutna. Przekonany, że zostanie zabity przez Atosa, młody człowiek, jak łatwo zrozumieć można, nie bardzo już obawiał się Portosa. Ponieważ jednak nadzieja na samym ostatku dopiero gaśnie w sercu człowieka, zaczął się krzepić otuchą, że może wyjdzie żywym z tych dwóch pojedynków, aczkolwiek, rozumie się, ze straszliwemi ranami. I w tej nadziei pozostania przy życiu dawał sobie na przyszłość następujące przestrogi:
— Jakimże jestem wartogłowem, jakimż głupcem! Ten dzielny i nieszczęśliwy Atos był raniony właśnie w to samo ramię, w które ja go wyrżnąłem łbem, jak taranem.
Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/76
Ta strona została przepisana.