— Powiedz mi, która godzina.
Baron wyjął zegarek.
— Dziewiąta za dziesięć minut — oświadczył.
— Dziękuję — rzekł Felton.
I stało się jasnem dla niego, że milady przyspieszyła swój odjazd o półtorej godziny; stało się mu widocznem, że, skoro tylko usłyszała wystrzał armatni, zwiastujący nieszczęsne wydarzenie, kazała podnieść kotwicę. I oto statek jej płynął pod błękitnem sklepieniem nieba w znacznej już odległości od wybrzeży Anglii.
— Bóg tak chciał! — szepnął z rezygnacyą fanatyk, nie odrywając oczu od okrętu, na którego pokładzie oczyma ducha dostrzegał białe zjawisko, któremu życie swe poświęcił w ofierze.
Lord Winter zaś śledził jego spojrzenie, widział boleść, malującą się na twarzy nieszczęsnego młodzieńca, i odgadł wszystko.
— Zanim jednak tę zbrodniczą kobietę dosięgnie ręka sprawiedliwości, przedewszystkiem ty sam poniesiesz karę, nieszczęśliwcze! — rzekł do Feltona. — Lecz przysięgam na pamięć mego brata, którego tak kochałem, że wspólniczka twoja nie ujdzie już teraz kary.
I skinął, by zaprowadzono Feltona do więzienia.
On zaś, gdy go wyprowadzano z tarasu, aż do ostatniej chwili spoglądał na odległe fale morskie, poczem, zwiesiwszy głowę na piersiach, zniknął, otoczony strażą, w pałacowym krużganku.
Lord Winter zbiegł szybko po schodach pałacu i udał się do portu.