— My także, kochany d’Artagnanie, mamy pieniądze; co do mnie, nie zdążyłem jeszcze przepić reszty sumy, otrzymanej za dyament, a zdaje mi się, że tak Aramis, jak i Portos, nie przejedli również do ostatka swych udziałów z tego dyamentu. Wobec tego i my możemy zajeździć po kilka koni. Pamiętaj zaś, d’Artagnanie — dodał tonem ponurego ostrzeżenia, na które dreszcz wstrząsnął młodym człowiekiem, — pamiętaj, że w Béthune właśnie kardynał naznaczył spotkanie tej kobiecie, siejącej nieszczęście, gdziekolwiek się uda. I gdybyś miał, d’Artagnanie, spotkać się z czterema wrogimi ci mężczyznami, puściłbym cię bez obawy samego; ponieważ jednak możesz się zetknąć przypadkiem z tą kobietą, więc pojedziemy wszyscy czterej wraz ze służącymi, i daj to Boże, aby siły nasze były wystarczające.
— Przerażasz mię, Atosie! — zawołał d’Artagnan. — Skąd takie obawy? Co nas może spotkać?
— Wszystko, co może być najgorszego — odparł Atos.
D’Artagnan spojrzał kolejno na towarzyszów. Wszyscy mieli na twarzach wyraz zaniepokojenia.
Ruszono w drogę wyciągniętym kłusem, nie mówiąc już ani słowa do siebie.
Dnia 25-go wieczorem, gdy przybyli do Arras, i d’Artagnan, zsiadłszy z konia przed gospodą pod Złotą Broną, wszedł napić się wina, spostrzegł przez drzwi gospody na dziedzińcu pocztowym jakiegoś jeźdźca, który zmieniał konia, dosiadając świeżego. D’Artagnan zwrócił na niego baczną uwagę. Gdy jeździec wyjeżdżał z bramy, wiatr rozwiał mu płaszcz, którym się starannie pomimo sierpniowego ciepła osłaniał, i zerwał mu kapelusz z głowy, — jeździec jednak w lot pochwycił ręką kapelusz, a nacisnąwszy go szybko na oczy, pomknął kłusem drogą w kierunku Paryża.
Nie obcy był snadź jednak d’Artagnanowi ów jeździec, gdyż młody Gaskończyk na widok zdemaskowanej przez wiatr twarzy jego zbladł i wypuścił szklankę z ręki.
— Co panu jest? — spytał zaniepokojony Planchet, a nie otrzymawszy odpowiedzi, począł wołać:
— Panowie! na pomoc! Mój pan traci przytomność!
Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/797
Ta strona została przepisana.