Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/823

Ta strona została przepisana.

I mówiąc to, milady otworzyła okno, a następnie dała znak pani Bonacieux, by podeszła ku niej. Młoda kobieta zbliżyła się do okna.
Istotnie był to Rochefort, który w tej właśnie chwili konno opuszczał klasztor.
— Żegnaj, bracie! — zawołała milady.
Kawaler podniósł głowę, a zauważywszy w oknie kobiety, skinął im przyjaźnie ręką i, nie zatrzymując się, popędził galopem.
— Zacny mój Jerzy! — rzekła z udanem rozczuleniem milady, zamykając okno, i na twarzy jej odmalował się smutek oraz wzruszenie.
Usiadła i zamyśliła się, jakgdyby pogrążając się we własnych jedynie troskach.
— Kochana moja! — odezwała się pani Bonacieux, — przepraszam, że ci przerywam. Ale, na miłość Boga, poradź mi, co mam czynić? Masz więcej doświadczenia odemnie; mów, usłucham cię.
— Przedewszystkiem może się mylę — rzekła milady; — może d’Artagnan i jego przyjaciele istotnie spieszą ci na pomoc.
— Och! byłabym najszczęśliwszą w świecie! — zawołała pani Bonacieux; — aż mi się nie chce uwierzyć w takie szczęście!
— Jest to jedynie kwestya czasu, coś w rodzaju wyścigów... kto przybędzie pierwszy. Jeżeli się twoi przyjaciele pospieszą, będziesz uratowana; jeżeli pierwej przybędą zausznicy kardynała, czeka cię zguba.
— O tak! zguba bez ratunku! Więc co czynić? co czynić?
— Byłby jeden sposób, i to nader prosty...
— Jaki? mów!
— Ukryć się w okolicy i z ukrycia przekonać się, kto po ciebie przybywa.
— Ale gdzie się ukryć?
— Och! znajdzie się miejsce! Ja sama zatrzymam się gdzieś niedaleko stąd i będę oczekiwała przybycia mego brata, więc mogę cię zabrać z sobą; ukryjemy się razem i razem będziemy czekały.