myśla się niczego i sądzi, że to kardynał przysyła po mnie. Służący poszedł wydać ostatnie zarządzenia. Zjedz teraz cośkolwiek, napij się trochę wina, i jedźmy.
— Tak! — powtórzyła odruchowo pani Bonacieux, — jedźmy!
Milady wskazała jej krzesło obok siebie, nalała kieliszek wina hiszpańskiego i podsunęła kawałek kurczęcia.
— Spojrzyj, wszystko nam sprzyja: zapada już noc; o świcie przybędziemy do naszego schronienia, i nikt nie potrafi odgadnąć, gdzie się znajdujemy. Tylko odwagi! Zjedz cośkolwiek.
Pani Bonacieux zjadła odruchowo kilka kęsków i umoczyła usta w kieliszku z winem.
— No, śmiało! — rzekła milady, podnosząc swój kieliszek, — rób tak, jak ja.
W chwili jednak, gdy milady zbliżała go do ust, ręka jej zatrzymała się nagle w powietrzu; wrażliwych jej uszu dobiegł z gościńca jakby tętent, na razie odległy, stopniowo zaś zbliżający się ku klasztorowi, — po chwili zaś wydało jej się, że słyszy nawet rżenie koni.
Odgłos ten spłoszył jej wesołość, tak, jak huk piorunu budzi człowieka z rozkosznego snu; zbladła i podbiegła ku oknu. Pani Bonacieux powstała również i drżąc oparła się o krzesło, aby nie upaść.
Jeźdźców nie było jeszcze widać, ale tętent koni zbliżał się coraz wyraźniej.
— Boże mój! — rzekła pani Bonacieux, — kto to jedzie?...
— Przybywają albo nasi przyjaciele, albo też wrogowie — odparła milady ze strasznym spokojem. — Nie pokazuj się w oknie; powiem ci, co zobaczę.
Pani Bonacieux stała blada, milcząca, nieruchoma, jak posąg.
Tętent stawał się coraz głośniejszym, i jedynie z powodu zakrętu drogi nie można było jeszcze zobaczyć jeźdźców.
Milady, w najwyższem podnieceniu oczekująca ukazania się ich na zakręcie drogi, ujrzała nareszcie po chwili ich kapelusze z galonami i rozwiane wichrem pióropusze; naliczyła dwóch, potem pięciu, w końcu ośmiu
Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/828
Ta strona została przepisana.