Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/832

Ta strona została przepisana.

— Jakto!? — rzekł, — przypuszczasz...
Łkanie zatamowało mu głos w krtani.
— Przypuszczam wszystko — odparł Atos, zagryzając do krwi wargi, aby powstrzymać jęk, który mu się gwałtem chciał wydrzeć z piersi.
— D’Artagnanie! d’Artagnanie! — wołała z wysiłkiem pani Bonacieux, — gdzie jesteś? Nie odchodź odemnie! widzisz, że umieram!
D’Artagnan puścił rękę Atosa, którą trzymał jeszcze w zaciśniętych dłoniach, i podbiegł do konającej.
Piękną jej twarzyczkę wykrzywiło cierpienie; szklane oczy patrzyły, nie widząc; konwulsyjne drżenie wstrząsało całem jej ciałem; na czoło wystąpił pot kroplisty.
— Na miłość Boską! biegnijcie! wołajcie o pomoc! Portosie, Aramisie!
— To daremne — rzekł Atos. — Gdy ona poda komu truciznę, niema już odtrutki.
— Ach! ratujcie mię! — szeptała pani Bonacieux, poczem, zebrawszy resztę niknących sił, ujęła w ręce głowę d’Artagnana, ogarnęła twarz jego takiem spojrzeniem, jakgdyby w niem całą swą duszę zawarła, i z łkaniem przycisnęła wargi do jego ust.
— Konstancyo! Konstancyo! — wołał d’Artagnan.
Z ust pani Bonacieux wybiegło westchnienie i musnęło usta d’Artagnana... Była to czysta, kochająca dusza tej kobiety, wznosząca się ku niebiosom.
D’Artagnan trzymał przez chwilę w ramionach już tylko stygnące zwłoki, poczem straszny jęk wydarł mu się z piersi, i nieszczęsny młodzieniec upadł obok ciała swej ukochanej, prawie taksamo blady i zmartwiały, jak ona.
Portos płakał, Aramis wzniósł groźnie pięść ku niebu, Atos przeżegnał się. W tej właśnie chwili stanął w drzwiach jakiś człowiek, a rozejrzawszy się wśród obecnych, rzekł:
— Nie omyliłem się; wszak to pan d’Artagnan i trzej jego przyjaciele, panowie Atos, Portos i Aramis.
Ci, których nazwiska wymieniono, spojrzeli na nieznajomego ze zdziwieniem, gdyż wydawało się im, że go już kie-