Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/106

Ta strona została przepisana.

wstrząsający huk armat. Ludzie, których spotykałem na ulicy krzyczeli przerażeni: „Woda! Potop!”
Sam nie wiem jak dostałem się do mieszkania Luizy. Koło drzwi jej domu zastałem żołnierza na koniu. Przybył, przysłany przez hrabiego Aniennkowa, by powiedzieć Luizie, aby udła się na najwyższe piętro w razie dalszego przyrostu wody. Teraz powiał wiatr zachodni, pędząc wodę z zatoki fińskiej do Newy, tak że zdawało się, iż morze walczy z Newą! Sołdat właśnie tylko co spełnił swe polecenie, gdy ja przybyłem do Luizy, poczem popędził z powrotem da koszar, o ile to było możliwe wobec takiego zalewu wodami ulic.
Armaty huczały bezustanku.
Przyjechałem w sam czas. Luiza była śmiertelnie przestraszona, być może, nie tyle o siebie, ile o hrabiego Aleksego, koszarom bowiem, w których stał — groziło największe niebezpieczeństwo. Jednakowoż przybycie żołnierza uspokoiło ją nieco.
Wyszliśmy razem na balkon domu, skąd przy dobrej pogodzie daleko, daleko było widać. Ale obecnie mgła była tak gęstą, że literalnie nic nie można było odzróżnić.
Armaty teraz grzmiały coraz częściej. Na placu Admiralicji ujrzeliśmy kilku dorożkarzy, uciekających przed powodzią. Pozjeżdżali się tu właśnie, spodziewając się, że teraz dobrze robią, ale wskutek szybkiego napływu wody, sami ledwie z trudem uratowali się. Poganiali wtedy swe konie co tchu, wołając: „Potop! Potop!” I rzaczywiście widok był okropny.
Za nimi pędziły morskie fale, które przewalając się przez granitowy bulwar, dochodziły aż do pomnika Piotra Wielkiego! Newa wystąpiła z brzegów.
Na balkonie Pałacu Zimowego ukazały się mun-