Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/111

Ta strona została przepisana.

patwy, zające, głuszce, dzikie kaczki, jarząbki... Zwożono je w ogromnych beczkach, pełnych śniegu. Na targach miejskich ukazało się wielkie mnóstwo najrozmaitszych ryb, sprzedawanych w całości, albo pociętemi na kawałki, a przywożonych aż od Morza Czarnego lub Wołgi; dostarczono również mnóstwo rozmaitego rodzaju trzody domowej, ptactwa bitego lub żywego.
Pierwsze dni gdy Petersburg przystroił się w swą białą zimową odzież, stanowił dla mnie ciekawy, zupełnie nowy widok. Wpadłem nieomal w szał jazdy sankami, która to jazda dla mnie, francuza, była czemś niezmiernie przyjemnem: sanki ślizgają się po gładkiej, jak lud, powierzchni, a konie, pod działaniem zimna, nie czując prawie że ciężaru, nie biegną, zda się, lecz wprost pędzą! Te pierwsze dni były mi tymbardziej przyjemne, że zima w tym roku, wbrew wszelkiej normie, ustalała się stopniowo. Mrozy stopniowo poczęły dochodzić do 20 stopni, a jednak prawie, że nie zauważyłem tego, ponieważ nosiłem futro i inną ciepłą odzież. Newa już przy 12 stopniach mrozu stanęła.
Pogoda nastała piękna, acz tak mroźna, że podobnej jeszcze nigdy nie widziałem; postanowiłem udać się na swe lekcje pieszo. Włożyłem futrzane buty, wielkie futro, na głowę włożyłem ogromną czapę z nausznikami, szyję owinąłem szalem kaszmirowym i oto, cały otulony, zakutany tam, że jeno nos wyglądał na świat — wyszedłem na ulicę.
Z początku wszystko szło dobrze. Zdziwiłem się nawet, jak mało działa na mnie zimno, i w duszy począłem nawet szydzić ze wszystkich opowieści o okropnych mrozach w Rosji, ciesząc się jednocześnie, że tak prędko i dobrze zaaklimatyzowałem się.