Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/113

Ta strona została przepisana.

z rąk tych trzech chłopów — alboż pan nie widzi, co oni ze mną robią?
— A cóż takiego oni panu robią?
— Trą mi twarz śniegiem! Przecież to okropny żart, zwłaszcza na takim mrozie!
— Daruje pan, ale przecież oni wyświadczają panu wielką przysługę, — oświadczył oficer, patrząc badawczo w twarz.
— Jaką przysługę?
— Przecież pan masz nos odmrożony!
— Co pan mówi! — krzyknąłem, chwytając się za nos.
Podczas tego przechodził jakiś cywilny jegomość.
— Panie oficerze — zwrócił się do mego interlokutora — pan odmroziłeś sobie nos!
— Dziękuję panu, rzekł oficer, jakgdyby mu zakomunikowano najzwyklejszą, i przyjemną wiadomość.
I schyliwszy się, wziął garść śniegu i począł wyświadczać sobie tę samą przysługę, którą wyświadczył mi ów biedny chłop, któremu tak brutalnie podziękowałem za jego życzliwość.
— Czyli że, monsieur, — zwróciłem się do oficera, — bez tego chłopa...
— Nie miałbyś pan nosa, — odparł oficer, rozcierając sobie dalej nos śniegem.
— W takim razie pozwól pan, że...
I puściłem się pędem za chłopem, który, sądząc że chcę go bić, też jął uciekać przede mną. A że strach jest czemś bardziej ruchliwem, niż wdzięczność, tedy, według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie dogoniłbym go, gdyby nie schwytało go kilku ludzi, przekonanych, że to ucieka jakiś złodziej, który mnie okradł.
Dogoniłem go, i ujrzałem, że stoi i rozmawia, coś tłomacząc ludziom. Oczywiście pragnął wytłoma-