Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/114

Ta strona została przepisana.

czyć ludziom, że jeśli już ponosi jaką winę to chyba tę, że zanadto kocha ludzi.
Dałem mu dziesięć rubli i taki był finał zajścia. Chłop długo kłaniał mi się i dziękował, a jeden z obecnych rzekł mi po francusku, że od dziś dnia muszę podczas spacerów więcej dbać o swój nos. Nie muszę czyba dodawać, że odtąd na całe życie zapamiętałem sobie tę dobrą radę.
W kilka dni po tem zajściu, udałem się do pana Sinobrinchowa, mistrza szermierki, u którego generał Gorgoli naznaczył mi rendez-vous. Opowiedziałem mu przygodę, która mnie spotkała, ten zaś zapytał mnie czy nie zwracał się do mnie ktoś na ulicy, jeszcze przed tym chłopem? Odparłem, że owszem, dwaj przechodnie wołali do mnie „nos! nos!” ale ja nie wiedziałem, co znaczy to słowo...
— Ostrzegali pana, — rzekł — abyś pan zwrócił uwagę na swój nos. Jest to przyjęte tutaj w zimie, powinien pan to wiedzieć.
Generał Gorgoli miał zupełną słuszność. W Petersburgu człek musi się lękać nie tylko o to, że może sobie odmrozić nos lub uszy, gdyż w tym wypadku każdy przechodzeń może cię ostrzedz, — o wiele niebezpieczniejszem jest odmrożenie sobie jakiej innej części ciała, osłonięty ubraniem, gdyż to już nikt z otoczenia nie może cię człeku ostrzedz! Zresztą zimą pewien francuz, monsieur Pierson, padł właśnie ofiarą takiego nieszczęścia, wskutek prostej nieostrożności.
Pan Pierson, agent jednego z wielkich banków, wyjechał z Paryża do Petersburga z wielką kwotą pieniężną, którą miał był przelać do kasy rządu rosyjskiego, jako część zawartej przez rząd carski pożyczki w Paryżu. W Paryżu, gdy odjeżdżał była wspaniała pogoda, a przeto pan Pierson nie przedsięwziął żad-