Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/115

Ta strona została przepisana.

nych środków zapobiegawszych na wypadek zimna w drodze. Jeszcze w Rydze pogoda było dość znośna, tak że pan Pierson nie uznał za stosowne kupić sobie ani futra, ani butów obitych futrem i t. p. Ale gdy odjechał nieco za Rewel, spadł śnieg, taki gęsty, że woźnica stracił kierunek drogi i sanie spadły do rowu.
Ponieważ we dwójkę nie mogli wyciągnąć sań ze śniegu, tedy woźnica wyprzągł jednego konia i pojechał do najbliższego sioła, by wezwać ludzi do pomocy, a pan Pierson, lękając się przy zapadającej nocy zostawić wóz z pieniędzmi w polu, postanowił strzedz go. Śnieg przostał padać, powiał silny wiatr, i zrobiło się ogromnie zimno. Pierson, wiedząc, na jakie niebezpieczeństwo naraża się, przebywając tak długo na mrozie, postanowił, nie chcąc zmarznąć, przez cały czas chodzić dokoła sań.
W trzy godziny potem wrócił woźnica z ludźmi i końmi, sanie zostały wyciągnięte, i pan Pierson przybył do najbliższego postoju pocztowego. Kierownik poczty, u którego wzięte były konie, oczekiwał z niepokojem, i zaraz pierwszem jego pytaniem, gdy Pierson wysiadł z sań, było, czy nie odmroził sobie czego. Pierson odparł, że jak się zdaje niczego sobie nie odmroził, ponieważ przez te całe trzy godziny nie przestawał chodzić, sądzi więc, że dzięki ustawicznemu ruchowi, nic mu się nie stało. Pokazał przytem swą twarz i ręce, były zupełnie normalne.
Pomimo to, Pierson czuł w ciele wielkie znużenie, a nie chcąc odbywać dalszej drogi w nocy, iżby znowu nie zaszło jakie nieszczęście, postanowił tu zanocować; wypił tedy szklankę wina i poszedł spać.
Nazajutrz, obudziwszy się, chce wstać z łóżka, lecz oto czuje, że jest jakby przygwożdżony do posłania i ledwie ma siły wziąć dzwonek do rąk i zadzwonić. Ludziom, którzy się zbiegli, tłomaczy swój